Lanie wody – o sporcie i wokół sportu Ostatnie mini-kontrowersje związane z decyzjami sędziowskimi, które zdaniem wielu komentatorów podejmowane były głównie na niekorzyść Radomiaka, a także obsada niedzielnego meczu z Lechem Poznań skłoniły mnie do napisania kilku zdań na temat coraz gorszej pracy arbitrów w Polsce. Na ten temat mogłaby powstać książka, bo zapewne każdy kibic (mniej lub bardziej obiektywny) bez mrugnięcia okiem przywoła kilka sytuacji, w których jego ukochana drużyna została rzekomo skrzywdzona przez nieudolnego sędziego. Nie będzie to jednak wykładnia przepisów gry, a krótkie spostrzeżenie laika z kanapy na obecną sytuację.
Iluż to kibiców Radomiaka dostało w czwartek po południu białej gorączki i przez głowę w szalonym tempie przemknęły im najgorsze możliwe scenariusze prestiżowego niedzielnego meczu z Lechem Poznań, kiedy to w obsadzie sędziowskiej zobaczyli tak „ukochanego” w Radomiu (absolutne nie bez przyczyny) Piotra Lasyka, który ma być arbitrem głównym spotkania. Na domiar złego, żeby jeszcze bardziej podgrzać atmosferę, jako sędzie VAR wyznaczony został Bartosz Frankowski. Choć sam daleki jestem od snucia teorii spiskowych, jakiejkolwiek stronniczości arbitrów czy „ciągnięcia” za uszy góry tabeli w walce o mistrzostwo Polski, to jednak jeśli musiałbym wskazać absolutnie najgorszą możliwą wg mnie obsadę sędziowską meczu Radomiaka, to bez krztyny wątpliwości byłaby w stu procentach tożsama z tą wyznaczoną na niedzielę.
Moim zdaniem sędziowie ci są po prostu jednymi z gorszych na tym poziomie rozgrywkowym (złośliwi twierdzą, że jaki poziom sportowy, taki poziom sędziowania), lecz raczej nie pokusiłbym się tu o podejrzenia o jakąś celową nieobiektywność z ich strony lub ze strony związku. Niezależne, czy zostają wyznaczeni do prowadzenia meczów Radomiaka, Puszczy, Zagłębia, Górnika, Legii czy Cracovii, wszyscy będą narzekać. Poszukiwacze teorii spiskowych będą zalewać internet komentarzami o przekupstwie, celowym wyznaczaniu ich przez centralę, żeby utrudnić życie ich ukochanej drużynie i „przypilnować” wyniku, a trochę bardziej rozważni i stonowani kibice po prostu będą mieli pewne obawy przed niezbyt dobrym, płynnym i bezbłędnym prowadzeniem zawodów.
Z pracą sędziego piłkarskiego jest trochę tak, jak z całowaniem tygrysa w dupę – przyjemność żadna, a ryzyko duże. Niegdyś o zawodzie trenera mówił tak Wojciech Łazarek, ale myślę, że jego słowa jeszcze lepiej pasują do profesji arbitrów piłkarskich (na temat samych sędziów można znaleźć inny jego cytat, ale zdecydowanie nie przystaje on do współczesnych realiów i wszechobecnej, czasem nawet chorobliwie przesadnej poprawności). Rzeczywiście, w kontekście pracy sędziów mówi się właściwie tylko negatywnie – jeśli arbiter popełni jeden, choćby najmniejszy błąd, szybko może stać się bohaterem i obiektem setek negatywnych komentarzy i opinii we wszelkich serwisach sportowych. A w drugą stronę? Ile razy mówi się o sędziach, jeśli poprowadzą zawody wzorowo i bezbłędnie? Racja, arbiter dostanie dobrą notę od obserwatora, czasem nawet jakieś osobne zdanie w pomeczowej analizie od skrupulatnego dziennikarza. Ale to naprawdę rzadkość. Owszem, sędzia jest tym lepszy, im mniej widoczny. Trudno się jednak nie zgodzić z tym, że to raczej zawód mało doceniany (nie mam na myśli aspektów finansowych), jeśli wykonuje się go wzorowo. Piłkarz, który zaliczy udane zagranie, może liczyć na słowa uznania. To samo trener, który trafi ze zmianami, dobrze przygotuje taktykę. Dobra i bezstronna praca sędziego jest za to normą, poniżej której nie można zejść nawet o milimetr.
Błędów sędziowskich raczej nie da się wyeliminować. Pomocą i złotym środkiem miał być system VAR i w wielu przypadkach zapewne tak jest, ale o jego zaletach i ciemnych stronach, można by prowadzić osobne dywagacje, co zapewne w najbliższym czasie uczynię. Nie da się ukryć, że główną wadą videoweryfikacji jest to, że możliwość z jej skorzystania bardzo uśpiła czujność i zmniejszyła koncentrację arbitrów. Wpłynęła też na ich decyzyjność. Wielu sędziów wychodzi z założenia, że nie ma co podejmować odważniejszej decyzji, bo w razie czego przecież podpowiedzą przez słuchawkę. W wielu sytuacjach tak jest, ale ten brak koncentracji ma duży wpływ na wiele mniej „ważących” błędnych decyzji w trakcie meczu, które później zsumowane wprowadzają nerwową atmosferę, presję i negatywną ocenę pracy arbitra. Na szybko mogę tu przywołać trzy bardzo podobne sytuacje w polu karnym z meczów Radomiaka. Brak rzutu karnego po ewidentnym faulu Lukasa Podolskiego na Tapsobie w meczu Górnik Zabrze – Radomiak, uznany gol Leonardo Rochy po wyskoczeniu do główki „na plecach” Steve’a Kingue w spotkaniu z Rakowem oraz brak reakcji sędziego na popchnięcie Michała Kaputa w akcji bramkowej w meczu z Puszczą. Wg mnie błąd w pierwszym przytoczonym przypadku jest ewidentny, jeśli chodzi o drugą sytuację też uważam, że gol Rochy nie powinien zostać uznany, zaś przy trzeciej kontrowersyjnej sytuacji raczej bliższy jestem uznania gola.
Nie da się ukryć, że w tych „odepchnięciach” i braku fauli widać jakąś konsekwencje i to zdecydowanie jedyny plus. Nie mniej jednak wszystkie decyzje są mocno kontrowersyjne, jest to tzw. „kwestia interpretacji” i naprawdę bardzo jestem ciekaw, czy sędziowie nie zmieniliby werdyktu, gdyby te same sytuacje dotyczyły innych zespołów. Bardzo chciałbym wierzyć, że tak by było. Brak podjętej odważniejszej decyzji z boiska powoduje jednak to, że sędziowie VAR na podstawie zwolnionego, pozbawionego „tempa gry” obrazu video, mogą podjąć później absolutnie każdą decyzję – wybronią się ze wszystkiego. I to jest właśnie problem, z którym nie do końca wiem, jak można walczyć. Druga sprawa, myślę, że nie będziemy musieli długo czekać, kiedy niemal bliźniacze sytuacje zostaną rozstrzygnięte w całkiem inny sposób i wtedy ten brak konsekwencji i jednolitej wykładni najbardziej denerwuje kibiców.
Absolutnie tekst ten nie ma na celu wzięcia sędziów w obronę, usprawiedliwiania ich częstej nieudolności i użalania się nad tym, jak trudną i niewdzięczną mają pracę. Bezsprzecznie istnieją setki profesji, w których trzeba zmagać się z jeszcze większą presją, a najmniejszy błąd nie kosztuje jedyne punktu czy dwóch w ligowej stawce oraz ewentualnie w dłuższej perspektywie kilkunastu tysięcy złotych w klubowej kasie. Sędziowie to też ludzie. Mylili się i będą mylić zawsze. Najważniejsze, aby te pomyłki wynikały jedynie z nieuważności, gorszej perspektywy, błędnej oceny sytuacji pod presją czasu, a nie, jak jeszcze kilkanaście lat temu z innych pobudek. Oby pomyłek było jak najmniej! Zaczynając już od najbliższego meczu Radomiaka z Lechem.
ADAM MĄKOSA
|