AZS – sny o potędze, a brutalna rzeczywistość Zaledwie trzy zwycięstwa w pierwszej rundzie i miejsce tuż nad strefą spadkową – nie takiej jesieni oczekiwali sympatycy AZS Politechniki Radomskiej. Takie są jednak realia i tak naprawdę trzeba się cieszyć, że Akademicy w ogóle uczestniczą w rozgrywkach. Sny o potędze okazały się obietnicami bez pokrycia i dobrze, że ci niektórzy w porę zeszli na ziemię, bo skutki zasady „zastaw się, a postaw się” mogłyby w tym przypadku skończyć się tragicznie.
Tradycyjnie tuż przed sezonem w AZS-ie „wiadomo było, że nic nie wiadomo”. Mało kto wie, że gdy nowy trener Edward Strząbała namówił do przyjścia, do Radomia tej klasy zawodników co Mindaugas Tarcijonas i Jura Hiliuk, klub nie tylko ledwo wiązał koniec z końcem, ale pilnie szukał pieniędzy na spłatę zaległości w Związku Piłki Ręcznej w Polsce. Chyba tylko dzięki zabiegom niezwykle szanowanego przez krajowych działaczy, byłego trenera AZS-u, a obecnie pracownika Politechniki Radomskiej Romana Trzmiela i prośbom kierowanym do związku przez wiceprezesa AZS-u Jacka Sobienia udało się uniknąć wyrzucenia Akademików z rozgrywek.
Mimo tak dramatycznej sytuacji finansowej, bo trzeba jasno powiedzieć, że losem jedynej już sekcji działającej wyłącznie pod auspicjami największej radomskiej uczelni, nie zainteresował się nikt z władz Politechniki Radomskiej, Edward Strząbała ani myślał rezygnować z eksportowej dwójki graczy. Owszem, sparingi potwierdzały przydatność Litwina i Mołdawianina z polskim paszportem, ale rachunek ekonomiczny był taki, że pobory obu zrujnowałyby finanse AZS-u do reszty. Nic dziwnego, że działacze nie zdecydowali się ostatecznie na transfery i dzień przed rozgrywkami, trzeba było grać „swoimi chłopakami”. Zresztą serial pt. „Sprowadzanie Tarcijonasa i Hiliuka” trwał jeszcze kilka tygodni.
Nic dziwnego, że ekipa, która przygotowywana była pod kątem gry swoich liderów, którzy jak już wiadomo, nigdy koszulki AZS-u w oficjalnym meczu nie założyli, zaczęła dostawać baty nawet od przeciętniaków. Trzy kolejne porażki sprowadziły Akademików na ziemię, a wygrana nad Viretem w Zawierciu, była jedynie przerywnikiem w dalszych przegranych. Do końca rundy AZS wygrał jeszcze tylko dwa razy – z outsiderami ligi – AZS AWF Biała Podlaska i MTS-em Chrzanów.
Tak naprawdę przez całą rundę trwała bowiem praca od podstaw. Niestety, zawodnicy ciągle nie wiedzieli na czym stoją. W wyniku choroby Edwarda Strząbały nie za bardzo miał kto prowadzić treningi, a w meczach rolę opiekuna pełnił raz kierownik Krzysztof Jaworski, raz były trener, będący na dodatek świeżo po operacji kolana Roman Trzmiel. Nic dziwnego, że forma, a ściślej dyspozycja w ataku, przyszła dopiero pod koniec pierwszego etapu rozgrywek. Bo nad obroną nadal trzeba mocno pracować.
Niemniej sportowo widać jasne światło w tunelu. Jeśli więc sytuacja finansowo i organizacyjna AZS-u nieco się ustabilizuje, to zespół zacznie marsz w górę tabeli. W tej ekipie, w tych zawodnikach wciąż tkwi spory potencjał. Tej drużynie trzeba jedynie trochę pomóc, a przynajmniej nie przeszkadzać. Wtedy Akademicy dadzą sobie radę.
GRZEGORZ STĘPIEŃ
|